|
Czas straszliwej kaźni
Wspomnienia Edwarda Drozda spisane przez Irenę Karczewską
Dnia 10.02.2002 r. mija 62 rocznica deportacji Polaków
na Syberię. Na uroczystej mszy św. poświęconej sześćdziesiątej
rocznicy, a było to w 2000 r. były Sybirak pan Edward Drozd powiedział:
„Zgromadziła nas tu dzisiaj szczególna okazja -
sześćdziesiąta rocznica wywózki polskich rodzin z tak zwanych kresów
wschodnich Rzeczypospolitej na daleką Syberię.
Sześć lat pobytu na tej nieludzkiej ziemi to prawdziwa
współczesna golgota, to czas trudnego do wypowiedzenia cierpienia,
naznaczonego potwornym głodem, chorobami i utratą wielu naszych najbliższych,
którzy pozostali tam na zawsze.
W chwilach największej rozpaczy, gdy zdawało się, że
piekło zwycięża, na usta cisnęło się pytanie: dlaczego? Dlaczego
spotkał nas taki los? Ale któż z nas mógł dać na to odpowiedź?
Pozostało nam tylko przeświadczenie, że nie do nas, nie do człowieka
należą decyzje ostateczne. I z tą oczywistą prawdą trzeba nam było
się pogodzić, chociaż nie bez trudu.
A potem, po latach tej straszliwej kaźni, nastał rok
czterdziesty szósty, rok naszego wyzwolenia i powrotu do ojczystego
kraju. Ale wbrew nadziei przyszło nowe doświadczenie, bo oto z woli
wielkich tego świata zakazano nam powrotu do swych rodzinnych domów.
Trzeba nam było wędrować daleko na zachód, na tereny
nieznane, tak bardzo odległe od rodzinnych stron zabużańskich. Przybyliśmy
na tę gościnną ziemię centralnej Polski, która stała się dla nas
drugą małą Ojczyzną. Tutaj przyszło nam żyć, dorastać, uczęszczać
do szkół, pracować. Dla wielu Sybiraków jest to też miejsce
ostatniego spoczynku.
Tu też niestety przeżyliśmy kolejne, gorzkie doświadczenie.
Przez wiele przecież lat nie wolno nam było głośno mówić o naszej
syberyjskiej tragedii, musieliśmy milczeć.
Nastały jednak nowe czasy. Dziś, w wolnej Polsce możemy
publicznie, bez obawy o nowe represje, przywoływać zbiorową pamięć o
tamtych, z przed sześćdziesięciu lat bolesnych wydarzeniach. I to
czynimy".
Była gwiaździsta mroźna noc 10 lutego 1940 r. godz.
trzecia nad ranem. Obudziło nas głośne walenie do drzwi i okien naszego
domu. To rosyjski Enkawudzista i dwóch uzbrojonych Ukraińców krzyczeli
w języku rosyjskim, żeby otwierać drzwi. Kiedy wpadli do domu, ojca
mojego postawiono pod ścianą. Jeden z Ukraińców pilnował go pod
bronią. Nie wolno było mu się poruszać. Przerażona matka i my płakaliśmy
z przerażenia, bo nie wiedzieliśmy co się dzieje. Powiedzieli nam, że
mamy się zbierać do wyjazdu. Zaprzęgnięto do sań konie i załadowaliśmy
to co do życia najpotrzebniejsze. Wyjeżdżając na drogę, zobaczyliśmy
że naszych sąsiadów spotkał ten sam los i na drodze ciągnęła się
cała kawalkada nieszczęśników w saniach z naszej miejscowości i zdążała
w kierunku powiatowego miasta oddalonego od naszego 14 km. Tam na bocznicy
kolejowej stał transport bydlęcych wagonów. Drewniane prycze,
zakratowane okna, na środku wagonu mały kurierek, a w końcu wagonu
dziura w podłodze obita deską do załatwiania potrzeb fizjologicznych.
Po załadowaniu wagonów, w których był okropny ścisk, po
skompletowaniu transportu zamknięto drzwi na kłódki. Co drugi - trzeci
wagon w maleńkiej stróżówce stał rosyjski żołnierz - by czasami ktoś
nie uciekł. Zaczepiono dwa parowozy, usłyszeliśmy gwizd i transport
ruszył w nieznanym kierunku. Ludzie płakali, krzyczeli: „żegnaj
Polsko". Dla wielu z nich było to ostatnie pożegnanie z Polską.
Jechaliśmy przez sześć tygodni. Wartownicy raz dziennie otwierali
wagony, żebyśmy mogli sobie nabrać gorącej wody i zaczerpnąć trochę
świeżego powietrza. W czasie podróży ludzie umierali i rodziły się
dzieci. Na terenach Związku Radzieckiego przy dużych mrozach, w wagonach
ludziom przymarzały głowy do desek, a zmarłych wyrzucano z wagonów.
Wszyscy cierpieli straszliwie - tego się nie da opisać.
Po sześciu tygodniach dojechaliśmy na miejsce
przeznaczenia w Tajgę Syberyjską, gdzie mrozy dochodziły do minus 60°C.
Rozładowano nas na Uczastku 84 w drewnianych dziurawych barakach.
Umieszczono w nich po kilkadziesiąt rodzin. Po dwóch dniach
organizacyjnych wypędzono wszystkich nadających się do pracy, do wyrębu
lasów. Była to praca bardzo ciężka. Do tego były normy, które trzeba
było wypracować, gdyż inaczej nie otrzymało się chleba. Po pewnym
okresie czasu, zmiany klimatyczne, głód i ciężkie mrozy były przyczyną
zdziesiątkowania naszych rodaków. Umierali przeważnie ludzie młodzi i
starsi nie wytrzymując tych ciężkich warunków. W 1942 r. jako młody
chłopiec też już musiałem iść do pracy. Ojciec ciężko pracował
przy załadunku wagonów do 1943 r.
W 1943 r. został powołany do II Armii Gen.
Berlinga i przeszedł szlak bojowy od Lenino do Berlina. Matka ciężko
pracowała na wyżywienie i utrzymanie rodziny. Ja jako najstarszy z rodzeństwa
mając dwanaście lat pracowałem bardzo ciężko, niejednokrotnie chory
na malarię i tzw. „kurzą ślepotę" - wycieńczony i głodny.
Wielokrotnie nie jedliśmy chleba przez 20-30 dni. Z owsianych otrąb
piekliśmy placki (podkradając owies zwierzętom).
W tym czasie cierpieli głód nie tylko zesłańcy. Pamiętam,
jak Rosjanka, której mąż był na wojnie ukradła ziemniaki dla swoich głodnych
dzieci. Na jej nieszczęście została złapana i za trzy kilogramy
ziemniaków zasądzono ją na trzy lata więzienia.
Tak przez sześć lat znosiliśmy tę gehennę syberyjską,
żyjąc w nadziei, że może kiedyś powrócimy do Polski do naszej
ukochanej Ojczyzny.
Z mojej rodziny zostali wywiezieni moi rodzice, dwóch
braci i ja. Wróciliśmy szczęśliwie wszyscy, a nawet rodzina się powiększyła.
Tam urodziła się w 1940 r. siostra (zobacz
zdjęcie) i w 1944 r. brat. Nastał rok 1946 kiedy nasze marzenia
spełniły się.
Powróciliśmy do Polski.
Przekraczając granicę, kobiety płakały i całowały tę
polską ziemię, ciesząc się ze szczęśliwego powrotu. Schorowani,
obdarci, wycieńczeni, wygłodzeni, ale bardzo szczęśliwi, że jesteśmy
już w Polsce.
W naszych wspomnieniach wracamy pamięcią do naszych
bliskich, którzy nie wytrzymali tej „golgoty syberyjskiej" i
zostali tam na zawsze składając najwyższą ofiarę swojego życia. Byli
to ludzie młodzi, nawet bardzo młodzi. Nie byli przecież przestępcami
ani wrogami. Zginęli za to, że byli Polakami. Tam zostali pochowani (często
w nieludzki sposób) gdzieś pod sosnami, często nie w grobie, lecz w
zaspach śniegu syberyjskiego - a tak bardzo pragnęli powrócić do
Polski.
|